W przebogatą historię Memoriału im. Alfreda Smoczyka wpisało się wielu kapitalnych jeźdźców. Do tej grupy bez wahania zalicza się Zbigniew Jąder, triumfator turnieju z 1974 roku.
Zawody ku pamięci “wielkiego Freda” rozgrywane w latach 60′ i 70′ miały swój specyficzny klimat. To właśnie w tamtym okresie w turniejowej stawce można było oglądać starszego z braci Jąderów. – Oprawy były wtedy wspaniałe. Żużlowcy i działacze spotykali się wówczas na rynku i stamtąd ruszali na cmentarz złożyć kwiaty na grobie Alfreda Smoczyka i innych nieżyjących zawodników. Z tego co wiem w tym roku również zapowiada się świetna atmosfera, a nie tylko zawody, które trzeba odjechać – tłumaczył Zbigniew Jąder.
Lista startowa tegorocznego memoriału zdominowana jest przez zawodników miejscowej Unii oraz takich, którzy z naszym regionem mają wiele wspólnego. Dzieje polskiego żużla znają jednak przypadki kiedy MAS był jedną z rund IMP lub swego rodzaju rewanżem za indywidualne mistrzostwa Polski. Niespełna dwa lata temu zmagania w 70. edycji Memoriału Alfreda Smoczyka wpleciono w finał IMP. – Pamiętam, że raz lub dwa razy zdarzyło się, że na memoriał przyjechali wszyscy z finału indywidualnych mistrzostw Polski. Wtedy mówiło się o rewanżu za tamte zawody – wyjaśnił były zawodnik klubów z Leszna i Rzeszowa.
W latach 1973 i 1974 nazwisko Jąder dwukrotnie znalazło się na liście triumfatorów memoriałowych zmagań. Rok po swoim młodszym bracie Bernardzie na najwyższym stopniu podium stanął Zbigniew Jąder. – Rok po zwycięstwie mojego brata, który z powodu kontuzji nie miał okazji do drugiego z rzędu triumfu w memoriale koledzy z toru powtarzali mi, że teraz moja kolej. Te słowa nie wywierały na mnie większego wrażenia. W dniu zawodów z samego rana poszedłem na mszę do kościoła św. Jana Chrzciciela w Lesznie. Stojąc w kruchcie zobaczyłem pająka zjeżdżającego na pajęczynie tuż przed moim nosem. Przypomniałem sobie słowa mojej babci, która powtarzała mi, że pająk z rana oznacza szczęście. Wtedy zastanowiłem się nad słowami kolegów i szczęściem, które przyszło popołudniu – zakończył z uśmiechem na twarzy były szkoleniowiec klubów z Leszna, Gniezna, Rawicza, Zielonej Góry i Poznania.