Robert Kowalik z okolic Leszna marzył o egzotycznych wakacjach. W grudniu 2024 roku wraz z rodziną poleciał na Zanzibar na “wakacje życia”. Niestety, dwa tygodnie po powrocie do Polski jego stan zdrowia nagle się pogorszył. Trafił do szpitala w Lesznie, gdzie kilka dni później zmarł.
Jego bliscy twierdzą, że lekarze zbyt późno zdiagnozowali malarię, co kosztowało go życie. Reportaż o tej sprawie wyemitował Polsat News w programie “Interwencja”.
Rodzina twierdzi, że na początku wyglądało to na zwykłe przeziębienie, ale kiedy gorączka u chorego nie spadała, zaczęli się niepokoić. – Tata bardzo słabo się czuł. Postanowiłem z mamą, że musimy wzywać pogotowie. Lekarz z karetki mówił, że skoro nie byliśmy tam na pracy albo nie przybywaliśmy od dłuższego okresu, to że jest to bardzo mało prawdopodobne, żeby to była jakaś choroba stamtąd – mówił w programie Oliwier Kowalik, syn pana Roberta.
W poniedziałek, 13 stycznia Robert Kowalik został przewieziony karetką do szpitala w Lesznie. – Ja widziałam, jak on gaśnie w moich oczach, widziałam jak on się czuje, że było coraz gorzej – powiedziała żona Elwira Kowalik. Pierwotnie lekarze podejrzewali zapalenie płuc i skupili się na tej diagnozie. Dopiero później, gdy było już za późno, zaczęto podejrzewać malarię. Kilka dni później mężczyzna zmarł.
W reportażu “Interwencji” rodzina podkreśla, że wielokrotnie informowała lekarzy o powrocie z Zanzibaru i podejrzeniu malarii. – Zobaczyłem go, jak ledwo próbuje złapać tlen, jaki był żółty, cały żółty, jakie oczy miał żółte i jak leciały mu z nich łzy. Tylko krzyknąłem mu, że go bardzo kocham – wspomina Oliwier Kowalik.
– Przyjechał szwagier z kontaktem do oddziału chorób tropikalnych w Poznaniu. W tym momencie lekarz dyżurujący na intensywnej terapii wykonał ten telefon i po rozmowie stwierdził, że natychmiast pobiorą próbkę krwi męża – mówiła Elwira Kowalik. – Na drugi dzień po ósmej zadzwonił do mnie lekarz z intensywnej terapii z Leszna i potwierdził, że tak, wynik wyszedł pozytywny – dodała. W tym momencie jednak choroby nie dało się już zahamować. Narządy wewnętrzne pacjenta przestały prawidłowo funkcjonować.
Szpital w Lesznie odpiera zarzuty rodziny. – Rodzina twierdzi, że pacjent zmarł na malarię, a my twierdzimy, że zmarł z przebiegu wstrząsu septycznego. Nie ma testów na malarię w tym szpitalu. Wykonywano rozmazy krwi i w rozmazie krwi drugim się okazało, że tam są widoczne zarodźce malaryczne, wcześniej one nie były widoczne – przekazał w “Interwencji” Adrian Jędrzejewski z Wojewódzkiego Szpitala Wielospecjalistycznego w Lesznie.
– Osobiście uważam, że wszystkie badania były wykonane, nie uważam po przejrzeniu dokumentacji, żebyśmy zaniedbali – dodał lekarz. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Lesznie. Dotyczy ono nieumyślnego spowodowania śmierci pacjenta.
źródło: interwencja.polsatnews.pl